TOTAL TIME: 34:02
Pięć lat po zawieszeniu działaności Fryvolic Art powraca z nowym materiałem - płytą inspirowaną powieścią Stephena King'a pod tytułem "Historia Lisey" ("Lisey's Story"). Prace nad tym materiałem rozpoczęły się w lutym 2021 roku i trwały okrągły rok. Na datę premiery został wybrany dzień 22.02.2022 - co jest dosyć zabawne, mając na uwadze datę premiery poprzedniej płyty - kompilacji "Milestones" (02.02.2020). Ciekawe, czy takie "Magic Numbers Premiere Date" stanie się tradycją ;)
Muzycznie jest to chyba najbardziej spójny album, jaki do tej pory nagrałem. Generalnie jestem zadowolony z brzmienia i wydaje mi się, że kolejny "level" mojej muzycznej podróży został szczęśliwie "zaliczony". W tych nagraniach jest sporo zabawy gitarą basową (DEFIL Luna 22 z 1985 roku, którą pięknie wyremontował mi Konrad, znany jako "Defil Repairman"). I to chyba właśnie bas jest głównym bohaterem "Boo'ya-płyty". Oczywiście pojawiło się tu również całkiem sporo ciekawych gitar - Defile: Aster Lux, klasyk HD-2, akustyk "Folk"; Harley Benton SC-Custom, czy też pożyczone Hurricane i Jetson (od PUSZ Guitars). Pod koniec "nagrywek" zacząłem także używać efektów gitarowych budowanych przez GC Stompboxes (Crossroads, który tak mi się spodobał, że odkupiłem oraz wypożyczony Toxic Fuzz z grafiką przedstawiającą "Obcego" Xenomorpha).
"Historia Lisey" szybko stała się jedną z moich ulubionych książek - by lepiej zrozumieć "Afternoon on Boo'ya Moon" na pewno nie zaszkodzi przeczytać powieść lub obejrzeć serial (z Julianne Moore i Clive'm Owen'em w rolach głównych).
Fragment książki (w oryginale):
"Lisey smiled a little at thought, and at the memory of Scott pacing around a hotel room in... Lincoln? Lincoln, Nebraska? More likely Omaha, because this had been a hotel room, a nice one, maybe even part of a suite. He'd been reading the newspaper when a fax from his editor had come sliding under the door. The editor, Carson Foray, wanted further changes in the third draft of Scott's novel. Lisey couldn't remember which novel, just that it had been one of the later ones, which he sometimes referred to as 'Landon's Throbbing Love Stories'. In any case, Carson - who had been with Scott for what old Dandy would have called a dead coon's age - felt that a chance meeting between two characters after twenty years or so was poorly managed. 'Plot creaks a bit here, old boy', he'd written.
'Creak on this, old boy', Scott had grumbled, grabbing his crotch with one hand (and had that sweetly troublesome lock of hair tumbled across his brow when he did it? of course it did). And then, before she could say anything of an ameliorative nature, he had snatched up the newspaper, rattled it to the back page, and shown her an item in a feature called This Odd World. It was headlined DOG FINDS HIS WAY HOME - AFTER 3 YEARS. It told the story of a Border Collie named Ralph, who had been lost while on vacation with his family in Port Charlotte, Florida. Three years later Ralph had shown up at the family manse in Eugene, Oregon. He was thin, collarless, and a little footsore, but otherwise none the worse for wear. Just came walking up the driveway, sat down on the stoop, and barked to be let in.
'What do you think Monsieur Carson Foray would make of that if it turned up in a book of mine?' Scott had demanded, brushing the hair off his forehead (it flopped right back, of course). 'Do you think he;d shoot me a fax telling me it creaked a bit, old boy?'
Premiera albumu: 22.02.2022 - w serwisie BANDCAMP (streaming/FLAC/WAVE/MP3)
oraz w ramach netlabelu BONImedia (MP3-album 320 kbps do darmowego pobrania).
TOTAL TIME: 79:29
Ostatnia już kompilacja nagrań Fryvolic Art miała z założenia brzmieć najlepiej, jak to tylko możliwe. Wymagało to całkiem sporo pracy - w nagraniach zostały usunięte liczne błędy, a całość poddano profesjonalnemu masteringowi. Cały proces "remasteringu" trwał od maja 2019 do stycznia 2020. Naturalnie, w niektórych przypadkach, część realizacyjnych "wtopek" pozostawiłem lub nie maskowałem ich zbytnio (jeśli decydowały o charakterze utworu). Największą zmianą jest poprawa dynamiki i optymalizacja pod kątem wymagań mediów (co było szczególnie trudne przy poprawianiu dłuższych form - już widzę jak stacje radiowe grają przykładowo takie 15-minutowe "Darkness", hihi). Zrobiłem co mogłem, by było to dzieło pomnikowe ;) Album w pierwszej kolejności pojawił się w serwisie bandcamp. Więcej informacji wkrótce.
SZCZEGÓŁOWE INFORMACJE O PŁYCIE - NA BANDCAMPIE.
Premiera albumu: 02.02.2020 - dostępny na bandcampie:
FRYVOLIC ART - "Milestones Remastered" (2020)
Pomysł na tę kompilację był dosyć prosty. Postanowiłem zebrać utwory z ostatnich 20 lat (skupiając się głównie na takich, które nie były publikowane w ramach oficjalnych wydawnictw i wpisują się gatunkowo w nurt ambient/chillout). Nagrania mają nieco poprawiony dźwięk, ale starałem się nie ingerować w nie zbyt drastycznie. W kilku przypadkach zależało mi na zachowaniu pierwotnego brzmienia (nagrania z poprzedniego wieku są, można śmiało rzec, archiwalne). Byłby to album w 100% instrumentalny, gdyby nie balladka "Shine Your Light", która jest tutaj jedyną piosenką. Pasowała idealnie jako zakończenie, więc jest. Prawdopodobnie nie jest to ostatnia kompilacja Fryvolic Art, bo parę nagrań aż się prosi o poprawienie, lub nawet nagranie na nowo. Wciąż siedzi mi również w głowie kwestia kompilacji akustycznej, ale to już chyba zajęcie na parę lat ;) Czy w tym czasie pojawi się jakiś mój nowy projekt, czy też pozostanę przy F.A. - czas pokaże.
Płyta do pobrania ZA DARMO w formie MP3-albumu na: bonimedia.pl
Album "High 5", zapowiadany przeze mnie jako pożegnalny (w ramach projektu Fryvolic Art), powstawał ponad rok i dużo energii włożyłem w to, by brzmiał możliwie jak najlepiej. Niewykluczone, że pojawi się jeszcze jakieś podsumowanie całej dyskografii w stylu "The Best of", jednakże chciałbym uniknąć jedynie wtórnej kompilacji na rzecz utworów w nowych wersjach akustycznych. Czy to już koniec Fryvolic Art? Nie sądzę. Projekt zapewne ulegnie swego rodzaju "zawieszeniu". Czy będą inne projekty? Jest to prawdopodobne, ale na ten moment nie myślę o tym. Przejdźmy do płyty "High 5".
Nowy album trwa niespełna 40 minut i zawiera 9 utworów. W "Intro Potato" użyłem cytatu (snippet!) z utworu "Let's Call The Whole Thing Off", napisanego oryginalnie przez George'a i Irę Gershwinów. Pozostałe teksty i muzyka są mojego autorstwa.
Kolejne trzy utwory na płycie stanowią swego rodzaju "trylogię" (podobny zabieg zastosowałem na płycie "Crashendo"). Być może ktoś zauważy bez tej wskazówki, że wszystkie trzy kawałki są oparte na tym samym schemacie akordów. "Paranoid Polaroid" to utwór wsparty brzmieniem żywych symfonicznych smyków, a traktujący generalnie o fotografach oraz "strzelaniu" do wszystkiego co się rusza (lub się nie rusza). Kiedyś byłaby to dedykacja dla Japończyków, dziś jest nas już trochę więcej, nieprawdaż? "Kilometry" to romantyczna "pieśń drogi" (rzadkość u mnie - tekst w języku polskim), a kończące "trylogię" "Luminance" to abstrakcyjny obraz łączący zmierzch ze świtem. Każdy, kto dotarł to tego momentu na płycie stwierdzi zapewne, że coraz więcej elementów tzw. "słuchowiska" pojawia się w moich nagraniach. Zgadza się. Też to zauważam ;)
Tytułowy utwór "High Five" z założenia miał być rockowy i taki chyba wyszedł. Rzecz o impulsie, który może zmienić czyjeś życie.
"Sandcastle" to kolejny uroczy obrazek. Przewrotnie uroczy, bo traktujący o misternym budowaniu tego, co i tak obróci się w pył.
"Dwa kółka" - zmiana klimatu na wesoły bluesik (znów polski tekst). W utworze głosów swoich użyczyli: Paulina, Marek i Janek. Myślę, że wszyscy odwaliliśmy dobrą robotę - jest moc! :)
"Barophobia Part 2" to czyste szaleństwo gatunkowe (od progrockowej ballady, przez black metal po reggae) i rozwiązanie zagadki, co oznacza "SAY_SF". Utwór dedykowany wszystkim poszukującym sensu, inspiracji, siebie przede wszystkim. Głupia sprawa, ale przejechałem się trochę po biznesie rozwoju osobistego (zwłaszcza po coach-ach), więc spieszę z wyjaśnieniem: nie uważam wcale, że coaching sam w sobie jest złem. W tej wizji artystycznej jest jednak złem wcielonym ;) A Ty jesteś "zwycięzcą"! ;)
"The Last Song" - kawałek zamykający płytę był dla mnie ciekawym doświadczeniem poszukiwania nowych brzmień (zwłaszcza zabawą z filtrem 1kHz, który sprawia, że nawet przysłowiowa "kozia dupa" zabrzmi progrockowo, haha). Ładnie wyszło - jestem zadowolony. Jeśli ostatnie dźwięki pozostawiają wrażenie niedosytu, to znaczy, że się udało, bo tak być miało ;)
Zdecydowałem, że "High 5" ukaże się tradycyjnie w netlabelu BONImedia oraz dodatkowo w serwisie muzycznym Bandcamp - ten drugi zapewni bezproblemowy odsłuch online (również na urządzeniach mobilnych). Na Bandcampie możliwe jest również pobranie albumu w formatach bezstratnych, np. FLAC (za drobną opłatą, gdyby ktoś miał chęć wesprzeć moje projekty taką cegiełką). Wkrótce dostępne będzie również wydanie Deluxe w formacie CD-Audio.
"High 5" ukazuje się pod patronatem serwisów ProgRock.org oraz DEFIL Vintage Guitars.
Płyta do pobrania ZA DARMO w formie MP3-albumu na: bonimedia.pl
Płyty można POSŁUCHAĆ ONLINE w serwisie muzycznym BANDCAMP: fryvolic.bandcamp.com/album/high-5
Fascynujące wręcz jest, z jaką naturalnością przychodzi istocie ludzkiej oswajanie i "osładzanie" najczarniejszych, najbardziej przerażających myśli. Ciemność jako motyw przewodni wykrystalizowała mi się w trakcie tworzenia tego materiału dosyć niespodziewanie. Mógłbym pewnie orientacyjnie policzyć ile kawy wypiłem przez te 1,5 roku od poprzedniego materiału "Crashendo", ale po co komu taka ciekawostka? Ile tej czerni wlałem w siebie i zamieniłem w dźwięki? Chyba w normie raczej, bo na "talerzyku" mamy niespełna 40 minut muzyki. Zmieściłoby się na vinylu (najlepiej czarnym). Przede wszystkim mam nadzieję, że pole do interpretacji i nadinterpretacji jest szerokie.
Zawsze chciałem pisać uniwersalne piosenki. Takie na przykład, że ktoś sobie pomyśli "ej, to o miłości!", a inny załapie doła, "bo to o śmierci". Na prośbę mojej Kochanej Żony Pauliny napisałem piosenkę o problemie zwanym mutyzmem wybiórczym ("Inside"). Ona staje się powoli ekspertem od "MW" (Żona, nie piosenka). Będziemy niewątpliwie temat nagłaśniać przy okazji tegorocznego PGNiG Transatlantyk Festival w Łodzi, gdzie pojawimy się - Paulina z wiedzą, a ja z nową płytą ;) Dzięki Paulinie pokazywany będzie tam film "Stuck In Mute", a po projekcji zaplanowany jest panel dyskusyjny o mutyzmie wybiórczym.
Skoro już mowa o piosenkach, to na tej płycie znalazły się trzy. Wspomniane wcześniej "Inside", "Ursus Corda" (można rzec, że to song o słomianym zapale, spowodowanym być może kofeinową ekstazą) oraz "Timeline-Lifeline", do którego tekst napisałem już dosyć dawno temu, bo we wrześniu 2011 roku. Przez ten czas szukałem wokalistki, która zaśpiewałaby ten numer. Był nawet pomysł, by spróbować namówić Sarę McLachlan (bo gdyby nie Sarah, to nie miałbym dziś takiej fajnej Żony, takich fajnych Dzieci i takiego fajnego królika), ale niestety Pani McLachlan związana jest z wytwórnią płytową kontraktem, w którym zabrania się jej udziału w takich akcjach. Wysłałem demo jeszcze do paru osób i próbowały one zrobić coś z tym kawałkiem, ale niestety nie udało się (pocieszam się dosyć wredną myślą, że po prostu poległy w temacie linii melodycznej). Bardzo chciałem by "Timeline-Lifeline" zaśpiewała amerykanka Lesley Pond, niestety jest osobą tak zapracowaną, że nie znalazła czasu by się tym zająć. Udzieliła mi jednak kilku cennych rad, za które jestem wdzięczny i z których skorzystałem rozbudowując własną demo-wersję.
Pozostałe utwory na płycie to kompozycje instrumentalne, w większości już wcześniej publikowane. "The Feel of DEFIL" i "Hopeless?" pojawiły się na międzynarodowej kompilacji "The Feel of DEFIL". "Darkness" i "Fock Logic" oparte są na tym samym temacie muzycznym (ciekawe, czy ktoś to zauważy). Najwięcej pracy włożyłem w ponad 15-minutową suitę "Darkness", ale muszę przyznać, że znakomicie się przy tym bawiłem i zapewne nie jest to moja ostatnia suita tak pokaźnych rozmiarów. Po prostu pasuje mi taka formuła, bez ograniczeń i z szeroko otwartym polem do improwizacji. Nigdy nie wiesz dokąd będziesz zmierzać za chwilę. Podoba mi się to. Daleki jestem chyba jednak od tego, by nagrać coś w stylu płyty "Amarok" Mike'a Oldfield'a (jeden 60-minutowy utwór). Ale jak to się mówi - "nigdy nie mów nigdy!".
Na koniec kwestia okładki. Uparłem się, że "namaluję" ją za pomocą prawdziwej kawy i udało się! Narobiłem niezłego bałaganu, ale oryginał "obrazu" być może kiedyś sprzedam i kupimy sobie Australię.
Zachęcam do oceniania, komentowania i recenzowania płyt Fryvolic Art na stronie: progrock.org.pl!
"Darkness Sweet Darkness" można pobrać w formie mp3-albumu, zgodnie licencją Creative Commons: darkness.bonimedia.pl
Na stronie tej znajdują się również szczegółowe informacje o albumie i teksty piosenek.
Staropolskim obyczajem: minął rok - jest nowa płyta. Album otwiera tak zwany (przeze mnie) "tryptyk orientalny", czyli trzy utwory zbudowane na bazie tego samego riffu. "Uzi" w zamyśle miało być takim komiksowo-gangstersko-samurajskim potworkiem (aż się prosi o video). Z kolei "Karmasutra" to coś więcej niż tylko językowy eksperyment. To jest zdecydowanie główny przedstawiciel gatunku, w którym obecnie wylądowałem, ale to się zapewne w przyszłości zmieni. Myślę też, że to całkiem zgrabny łącznik z trzecią częścią, czyli "Say-o-nara". O "Say-o-nara" chciałbym jeszcze napisać tylko tyle, że to utwór-rekordzista. Na pewnym etapie jego powstawania stwierdziłem, że skoro już tak dużo instrumentów w nim występuje, to warto pokusić się o dogranie wszystkich pozostałych. Tym sposobem mamy tu 10 gitar (9 Defilów plus ukulele, które niestety nie jest Defilem). Być może tego nie słychać, bo udział niektórych był symboliczny - byle tylko się pojawiły. Ale rekord jest. Jeśli ktoś ma więcej Defilów w nagraniu, proszę sprostować ;) emil@bonimedia.pl. Z pewnością o tym napiszę :)
W "Call of Beauty" postanowiłem trochę poeksperymentować i do "Aster-Luxowego" chill-outu dodałem szczyptę "klawisza" rodem z italo-disco. Zawsze mi się podobały obleśnie masywne syntezatory a'la Radiorama. Zabieg trochę karkołomny, ale chyba utworek zyskał dzięki niemu niepowtarzalny klimat.
"Dreamcatcher" to muzyczna miniaturka podparta smyczkami. Krótko, na temat i nieuchwytnie, zgodnie z założeniem.
Kolejny utwór na płycie można śmiało określić jako "podwójny", z racji jednej "wizji" przechodzącej płynnie w drugą. "Plain Sailing and A Mystic Light" stanowi jednak całość, a idea mu przyświecająca jest mniej więcej taka: nawet jeśli coś nie idzie zgodnie z planem, to może wyniknąć z tego coś nieoczekiwanie lepszego. Ale to oczywiście jedynie moja interpretacja. Nie ma to jak interpretować własne wymysły ;)
"Crashendo" - po pierwsze kolejna łamigłówka językowa, po drugie kawałek prostacki, głupkowaty, staromodny, zacofany, niemalże taneczny. Po prostu nie da się nie lubić ;) Travolta i Thurman tańczyliby.
Jeszcze jedna miniaturka: "Whatever" to moment na pełny luz. Do tego stopnia, że kawałek zagrany nierówno i byle jak. Byle był. Cokolwiek. Nieistotne.
Zamykający album "The Chasm (XX Anniversary Version)" jest nową wersją "melodyjki" nagranej przeze mnie w 1994 roku. Gdybym napisał tu, że odkurzenie utworu sprzed dwudziestu lat było wielką przygodą - skłamałbym. Dobrze, że udało się to zrobić, ale przekonałem się na własnej skórze, że jednak nie mam ochoty odgrzewać "starych kotletów". Dla uświetnienia XX rocznicy moich zmagań z dźwiękami ukazała się nieoficjalna kompilacja 20 ostro wyselekcjonowanych kawałków i myślę, że to będzie najlepsze podsumowanie. Jednakże będzie ona dostępna jedynie dla wybrańców ;)
Jedna z edycji "Crashendo" zawiera jeszcze dziesiąty, tzw. "ukryty" track, ale jako że jest on ukryty, to nic więcej na ten temat nie wiem. Płyta trwa niecałe 40 minut, a jak powiedział gdzieś Tymon Tymański jest to idealny czas trwania dla płyty, gdyż podobno dłużej człowiek nie jest w stanie się skupić na czymkolwiek.
Tym optymistycznym akcentem kończę, dziękuję Kochanej Żonie i Kochanym Dzieciom za wyrozumiałość, mam nadzieję, że było warto z tym całym "Crashendo" się pocić. Pewnie mógłbym poświęcić kolejny rok na dopracowanie tego materiału, ale co tam. Rock and roll.
Jednocześnie czuję "po ko?ciach", że to ostatnia tego typu płyta i czym będzie Fryvolic Art za rok lub dwa lata - nie wiem, czas pokaże. Pora relaksu. Wesołych Świąt i fantastycznego Nowego Roku. Say-o-nara.
"Crashendo" można pobrać w formie mp3-albumu, zgodnie z licencją Creative Commons: http://crashendo.bonimedia.pl
20 lat minęło jak jeden dzień. Można by rzec: 20 utworów na XX-lecie. Na składance znalazły się nagrania znaczące, przełomowe, niekoniecznie najlepsze. Po prostu moim zdaniem najciekawsze. Można tu sobie porównać jak brzmiało "The Chasm" w 1994 roku i jak brzmi po 20 latach. Pomiędzy garść różnych rodzynków. Ostatecznie podjąłem decyzję, że materiał ten zostanie opublikowany nieoficjalnie, jedynie w formie mp3-albumu dostępnego w specjalnej strefie - tylko dla zainteresowanych. Nie jest to bynajmniej żadna złośliwość, każdy kto poprosi o dostęp na pewno go otrzyma.
"Ornamenty" powstawały przez cały 2013 rok. Od początku czułem, że będzie to wydawnictwo przełomowe pod wieloma względami. Przede wszystkim nie goniły mnie żadne terminy, a płycie mogło to wyjść tylko na dobre. Zacząłem się przekonywać do klasycznego układu "bas + perkusja + gitary + jakiś klawisz". Wbrew pozorom to wystarczy żeby zagrać wszystko ;) Utwór "Prophecy" zwiastował, że na "Ornaments" będzie też trochę czadu. Wyszło na to, że jest trochę więcej niż trochę, choć przeważają chyba jednak klimaty chilloutowe. Myślę, że ten rozrzut gatunkowy jest główną zaletą płyty. Kolejna sprawa bardzo ważna, to partie basu i perkusji, którym poświęciłem zdecydowanie najwięcej uwagi. Mam nadzieję, że to słychać. Naturalnie w temacie realizacji dźwięku jest jeszcze wiele do zrobienia i ciągłego udoskonalania, ale pewne jest, że mój obecny poziom realizatorski już nie szkodzi zdrowiu słuchacza ;)
14 marca 2013 r. na YouTube pojawiła się pierwsza wersja "Prophecy", zwana wersją "video". Jest o wiele krótsza od albumowej. Zarówno klip jak i sam utwór zostały przyjęte bardzo ciepło, co tylko podtrzymało moje przekonanie, że idzie to wszystko w dobrym kierunku. Początkowo chciałem zlecić komuś zrobienie teledysku, ale ostatecznie zrobiłem go sam. Powodów takiej decyzji było wiele. Myślę, że wyszło całkiem sympatycznie. W 2014 roku również "Barophobia" pojawiła się na YouTube (dłuższa wersja albumowa). Oj tak. Z tego utworu jestem naprawdę dumny. Zasłużył chociażby na tę prostą wizualizację.
Niewątpliwą rewolucją było poszerzenie fryvolnego instrumentarium o kolejnego elektryka od Defila, a jest to Aster Lux (wyprodukowany w 1991 roku), gitara rzadka i oryginalna, wyróżniająca się polskim "charakterkiem". Wiosełko to odpowiada m.in. za brzmienie "Barophobii", czy "Stardust'a". Znaczącą rolę na płycie odegrały również dzwonki (cymbałki) MatMax, które zsamplowałem, by grać na nich "wirtualnie". Jako, że płyta ujrzała światło dzienne w okresie przedświątecznym, te dzwonki dobrze się wpisały w klimat ;) Na "Ornamentach" pojawia się również mój pierwszy elektryk (Defil Tosca), m.in. w "Prophecy" i "Andromedzie". Tosca w metalu radzi sobie średnio, ale przy użyciu paru tricków dała radę :)
Nie mogło również zabraknąć ukulele Mahalo ("Stardust: Evolution"). Aktualnie rolę głównego klasyka przejął największy, odremontowany Defil 4/4 z przełomu lat 70/80. Wspomaga go Parlor 1/2 z lat 50-tych. Niewątpliwie najstarszy Defil w kolekcji. Kolejna gitara, która pojawiła się w moim "studio" to archtopowy akustyk - Defil Jazz T-II z 1981 roku (tzw. "skrzypcówka"). Na "Ornamentach" nie odegrał znaczącej roli (pojawia się tylko w "chórkach" w "Orionized"). Jeśli miałbym jeszcze wyróżnić jakiś instrument, którego z lubością używam, to jest to fortepian Steinway & Sons. Oczywiście zsamplowany, ale co warte podkreślenia: zsamplowany genialnie, z uwzględnieniem piano/forte. Na płycie pojawia się w wielu momentach, a w roli głównej występuje w "Serendipity". Często używam zsamplowanych instrumentów typowo folkowych, jest ich całkiem sporo, więc nie będę przynudzać. Może opowiem o tym innym razem. Na płycie odnajdziecie również jedną, skromną wokalizę ("Stardust: Evolution"). Na chwilę obecną daleki jestem od tworzenia "piosenek", ale w przyszłości... Czemu nie?
Płyta znalazła się na liście najświeższych releasów netlabelowych www.clongclongmoo.org. Kolejna bardzo miła informacja - "Ornamenty" będą stanowić tło muzyczne dla wystawy "Defil - Fabryka wspomnień" organizowanej przez Ośrodek Kultury "Wzgórze Zamkowe" w Lubinie (grudzień 2014-styczeń 2015). Będzie to świetna okazja, by spotkać się z innymi defilowskimi fanatykami ;)
"Ornamenty" można pobrać w formie mp3-albumu, zgodnie licencją Creative Commons: http://ornaments.bonimedia.pl
Jeszcze w połowie roku 2012 nie sądziłem, że nowy materiał powstanie w tak ekspresowym tempie. Po pracy nad "Eons" można było śmiało wróżyć premierę nowego albumu gdzieś koło roku 2020. Tymczasem nowa płyta ukazała się we wrześniu 2012, a dzięki uprzejmości Indaba Music była przez rok dostępna w sprzedaży na iTunes.
No ale co z tą MUZYKĄ?
O.K. Album otwiera "suita" "Andante" składająca się z 5 części. Nie do końca jest to suita. Zakładałem, że będzie to twór bardziej spójny stylistycznie, ale za to przynajmniej jest ciekawiej! Pierwsza część: "Dreamy" to takie "przestrzenne" intro, które płynnie przechodzi w część drugą: "Steps in Andante". Mamy tu trochę folkowego klimatu, trochę alternatywy, trochę klasyki - dla każdego coś miłego. Myślę, że parę ciekawych smaczków się znajdzie. Trzecia część: "Jazzy" kojarzy mi się nieco ze smooth-jazzowymi utworami serwowanymi w radyjach o nazwach w stylu Chilli-cośtam. Użyłem tu całkiem sporo instrumentów i myślę, że całkiem fajnie wyszło. Czwarta część "Andante": "One Way Ticket" to utwór najświeższy z całego zestawu. Ciekawostką jest zastosowanie po raz pierwszy ukulele. Utworek bardzo prosty, tylko uke + 2-3 gitary, ale to chyba jedna z najlepszych rzeczy jakie kiedykolwiek zrobiłem. Ostatnia, piąta część "Andante": "Inverso" może niewątpliwie nieco zaskoczyć słuchacza, bo zaczyna się niczym jakaś moja techniawa z albumu "Incognito" (1996 rok). Powrót do korzeni? Trochę tak, ale jaki klimat! :) Kolejny utwór "White Intermezzo" to taki klasyczny nieco przerywnik, najstarszy utwór w zestawie, od dawna przechowywany w zapisie nutowym (co mi się rzadko zdarza). Dodana została jeszcze jedna partia gitary i trafił na "Andante". "Abuka" to już niezły hicior, a to za sprawą Janka, który ujawnia w nim swoje możliwości wokalne (a w momencie nagrywania miał dopiero 2 lata!). Wyszedł z tego kawałek, można śmiało rzec,
z zacięciem klubowym. Z kolei w "Call Me Mr. Marcus" wokalnie udziela się Marek. Brzmieniowo takie trochę The Shadows się kłania ;) "Sweetie" w wersji na pozytywkę to nowa wersja "Kołysanki dla Janka" - tym razem stworzona za pomocą sampli prawdziwej pozytywki. Płytę zamyka "Swing Your Life (Away)". Jest to typowa dla mnie "gitaroza", publikowana m.in. na YouTube.Kawałek ten od momentu jego powstania widziałem w roli zamykającego płytę i taka też rola mu ostatecznie przypadła.
Album pojawił się również w wersji MP3 poszerzonej o dwa nieoficjalne bonusy - remiks "Tubular Bells" Mike'a Oldfield'a
oraz mini-soundtrack "Sharky-Shark". Można ją pobrać pod adresem http://andante.bonimedia.pl
Tak jak wcześniej zapowiadałem, do kompilacji "eb dRinKeR - gr8est sHits" dołączyłem drugą, wypełnioną po brzegi płytę CD-Audio z wybranymi dokonaniami The Fluttering i Fryvolic Art (łącznie ponad 150 minut muzyki, 39 utworów). Całe wydawnictwo zostało zamknięte w 2-płytowym boksie o wymiarach standardowego DVD. W planach jest również wersja kolekcjonerska ;) z ekstra dodatkami i zbajerowaną książeczką ;) Boks ten będzie aktualnie spełniał funkcje promocyjne, zastąpując w tej dyscyplinie dotychczasowe wersje "DEMO-CD". Płyta "NIEBIESKA" zawiera utwory z lat 1994-1998, płyta "ZIELONA" obejmuje nieco dłuższy okres, czyli kompozycje z lat 1999-2011.
Jedyną niepublikowaną dotąd nowością jest muzyczny szkic "White Intermezzo", który w przyszłości będzie zapewne utworem bardziej rozbudowanym i bogatszym brzmieniowo. Ot, taka ciekawostka. Otwierający kompilację "The Chasm" (4-kanałowiec z 1994 roku) został tylko lekko zmiksowany, co z pewnością nie czyni z niego utworu nowego. Ot, taki odgrzany kotlet ;)
W 2011 roku minęło 15 lat od mojego pierwszego użycia komputera klasy PC do tworzenia muzyki. Wcześniejsze zabawy w 4-kanałowe muzyczki na komputerze Commodore Amiga 600 można uznać za naukę obsługi programów "trackeropodobnych". Czas więc odciąć wszystko grubą kreską i przypomnieć to, co było najlepsze. Kawałki stworzone pod pseudonimem "eb dRinKeR" z lat 1994-1998 charakteryzuje ogromna rozpiętość gatunkowa. Grałem wszystko, od muzyki elektronicznej, techno, poprzez folk, klasykę, rock i metal. Naturalnie jakość tych nagrań jest dość kiepska i nie ustrzegłem się zapewne wielu błędów w zakresie realizacji. Zdecydowałem się na poprawienie dźwięku, ale mało inwazyjne, tak by zachować oryginalną ułomność większości rozwiązań ;) Utwory dostały nieco więcej "przestrzeni". Trudno mówić o znaczącej poprawie jakości dźwięku, hasło "Remaster" jest trochę na wyrost i z remasteringiem ma raczej niewiele wspólnego. Z tego okresu wybrałem 18 utworów. "Between" i "Come To Me" zostały nieco skrócone (czytaj: odarte
z wodolejstwa). Dzięki temu wszystkie 18 kawałków mieści się na płycie CD-Audio.
Wkrótce do tego podsumowania dołączy druga płyta CD-Audio, czyli najlepsze kawałki The Fluttering / Fryvolic Art. Na składaku tym znajdzie się jeden utwór premierowy (prawdopodobnie szósta część "Rose of Galehorn") będący zapowiedzią kolejnego albumu. Znowu jestem na etapie, kiedy dźwięki kłębiące się w mojej głowie muszą dojrzeć, bym mógł się zmierzyć z ich realizacją. Są już pewne pomysły, więc zapewne to tylko kwestia czasu.
BONUS TRACK: W ostatniej chwili do składanki dołączył utwór "The Chasm" z 1994 roku. Dzięki temu znalazł się na niej przedstawiciel tzw. "okresu amigowego". "The Chasm" został lekko skrócony i zmiksowany z 4 do 8 kanałów - zabieg prosty, a słuchanie mniej bolesne ;) Nie jest to wprawdzie oryginalne amigowe brzmienie 4 niezależnych kanałów, ale brzmi nieporównywalnie lepiej.
"Eony" powstawały bardzo długo. Paradoksalnie jest to najkrótsza płyta Fryvolic Art. Przyzwyczajonym do standardowej
długości longplayów zalecam więc wysłuchanie albumu dwa razy. To będzie tylko godzina wyjęta z życiorysu połączona
z ekscytującym wrażeniem deja vu... (jeśli można tak powiedzieć).
Ennoae - ot, taki wstępniak, intro. Zapychacz może nawet ;) Nie warto drążyć tematu. Piąta odsłona "Rose of Galehorn" (ot, taki mój cykl "folkowo-średniowieczny") jest utworem z 2010 roku, dosyć intensywnie dopieszczanym. Początkowo byłem zadowolony z jego brzmienia, dziś mnie już trochę nudzi i pewnie wiele bym w nim zmienił. Jest to chyba (mimo wszystko) jeden z najlepiej zrealizowanych moich kawałków, na dodatek całkiem bogaty pod względem użytych instrumentów/sampli. Nowinką jest pojawienie się mandoliny. Numer trzy - "Souvenir" jest chyba najstarszy w całym zestawie. Zarys i sample z tego kawałka sięgają (jeśli dobrze pamiętam) roku 2003. Osiem lat później "dopisałem" solo na "cymbałkach" (chociaż może to wibrafon) ;)
"Notorious Blue" również posiada bardzo stary "szkielet" i nie znalazł się na żadnym dotychczasowym materiale głównie dlatego, że nie miałem pomysłu jak go rozbudować. Z czasem zacząłem do niego dodawać gitary i jakoś to wszystko poszło w stronę bluesowych klimatów. "Ladybird" nagrany dla mojej Paulinki pochodzi z 2006 roku i po prostu musiał się znaleźć na tym mini-albumie (wcześniej publikowany tylko na składankach i w formie mp3). "Eons" - hmmm... Szczerze mówiąc nie znoszę tego kawałka. Jest strasznie przewidywalny (chociaż był to celowy zabieg), jakby tego było mało - cholernie nudny (ale przez to wiarygodny, bo wydaje się trwać eony). Na szczęcie posiada taki jeden jasny fragment, dzięki któremu nie znienawidziłem go totalnie ;)
"Hyperion Tours" to dla odmiany jeden z moich ulubionych utworków i bez ściemy powiem, że słucham go z poczuciem dobrze wykonanej roboty. Myślę, że to kwintesencja starego stylu Fryvolic Art.
Warunkiem zamknięcia prac nad "Eonami" było nagranie wiekopomnego dzieła na cześć Janka, który urodził się 30 sierpnia 2010 roku. Z założenia miała to być minimalistyczna kołysanka, nawiązująca do melodii z pozytywek. W wyniku kilkudniowego olśnienia utwór wręcz "kleił się" sam, a efekt końcowy przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Dokładnie tych dźwięków brakowało by "Eony" były kompletne i skończone po ośmiu latach wreszcie spoczęły na półce ;)
"The Singlettes 1996-2006" to bardzo ciekawa składanka z utworami dotąd
niepublikowanymi. Po przetrząśnięciu archiwów okazało się, że istnieją
takowe. Dwa tracki "Chemistry" miały być wykorzystane jako ścieżki
dźwiękowe do programu edukacyjnego z zadaniami z chemii (pewnej znanej
polskiej firmy produkującej software). Projekt ten upadł, ale na
szczęście muzyka została ;) "An Armor In The Stream" to jeden z
pierwszych moich utworów stworzonych na PC-cie. Bardzo go lubię - jest
równie śliczny, co pompatyczny ;) Trąci średniowieczem (muzycznie).
"Village Pipers" - hmmm - posiada wartość chyba tylko archiwalną...
"Holiday Chick" - wesoły, elektroniczny potworek ;) "Rose Of Galehorn"
- co ciekawe ten utwór nie pojawił się na żadnym albumie, w
przeciwieństwie do kilku swoich kolejnych części. Pierwowzór musiał
się więc znaleźć na tym składaku. "Guitar Juice" - podobnie jak
"Holiday Chick" - lekkie, łatwe i elektroniczne. "Different Land" to
jedna z najładniejszych moich kompozycji. Brzmienie elektroniczne, ale
rasowe. "Rainy Intro" i "Golden Autumn" to improwizacje, ale jakby się
już je gdzieś-kiedyś słyszało ;) "Screaming Tree" w wersji z wokalem...
Hmmm... Najchętniej poprawiłbym te wokalizy. Chyba dlatego póki co wolę
wersję instrumentalną tego utworu. Cover muzy z filmu "Pulp Fiction" - raczej ciężkostrawny
;) "Berceuse" to kawałek jakby wyjęty z jakiegoś chorego horroru.
Myślę, że dość oryginalny. "Battle For Freedom" to całkiem rozbudowana
techniawa, nieźle (jak na mnie) zrealizowana. Składankę zamyka
"Ladybird" napisane dla Pauliny, jako że wówczas utwór ten nie ukazał się
jeszcze na żadnym albumie (nie licząc "Demo CD"). Całość dobrze
pokazuje mój muzyczny rozwój na przestrzeni 10 lat i zamyka temat
"singielków". Następny mógł być już tylko nowy longplay ;)
Ostatnia wersja "Demo CD" z 2006 roku, wzbogacona o utwór "Ladybird"
napisany w 2006 roku dla mojej Paulinki (dziś już Żonki). Utwór ten
przygotowany był jako niespodzianka walentynkowa i ukazał się
pierwotnie na składance z klimatycznymi dziełami instrumentalnymi
innych wykonawców. Oficjalnie wszedł w skład albumu "Eons" ukończonego dopiero w 2011 roku. "Ladybird" to utwór wyjątkowy z wielu powodów. Przede wszystkim do jego nagrania po raz pierwszy użyłem interfejsu gitarowego Line 6 Guitar Port. Kolejna ciekawostka to sposób nagrywania. Wszystkie ścieżki zostały nagrane na żywca bez użycia trackera. To jedyny mój utwór nagrany taką metodą. Nie ma tutaj żadnych bitów, jedyny występujący instrument to gitara + kilka efektów.
Album "Demo CD 2006" pierwszy raz w historii Fryvolic Art zawiera
płytę CD-Audio z oryginalnym nadrukiem (logo: motylek-frywolek i napis
"Fryvolic Art"). Ekskluzywna wersja - bardzo limitowana ;)
Drugie wydanie "Demo CD", spełniające głównie funkcje promocyjne, a
także wciskane jako "prezent" znajomym ;)
W obiegu (poczta pantoflowa, internet) jest najwięcej egzemplarzy tego
właśnie wydania. Jedno nawet pojechało do znajomych Włochów
(Castelseprio) i podobno podbijało włoski rynek ;) (małomiasteczkowy,
ale zawsze).
Album "Katharsis" był jednym z najdłużej nagrywanych materiałów. Co
nie znaczy, że najbardziej dopracowanym ;) Jest on niejako kontynuacją
"Midnight Sun" i utwierdzeniem w przekonaniu, że w końcu odnalazłem
swój własny styl ;) Na pewno widać postęp patrząc na "lata amigowe" ;)
Utwór "Hands Of Fire" to ukłon w stronę Mistrza Mike'a Oldfield'a,
którego solówka z "Five Miles Out" jest dla mnie świętością :)
Czteroczęściowa suita "Katharsis" z pewnością jest kamieniem milowym w
mojej twórczości ;) Na płycie wybijają się również "Little Beam Of
Light" oraz "Blue Mood" (nad którego wykończeniem, zupełnie nie wiem
dlaczego, męczyłem się najdłużej, choć to utworek wręcz prostacki).
Podobnie rzecz się miała z "Blade Of Caress", którego realizacja także
była trudna i monotonna ;)
Epokowe wydawnictwo (dwupłytowy album CD-Audio) - tak, tak - nagrywarki
CD w końcu trafiły pod strzechy :)
Na pierwszej płytce składanka
wybranych utworów z lat 1998-2000r., czyli Demo CD 2000. Jak już
wspominałem, mogę się pochwalić emisją radiową kilku utworów w jednej
audycji u boku Mike'a Oldfield'a (w warszawskiej RADIOSTACJI - gościła
tam bodajże taka właśnie wersja demo z 2000 roku). Podobno ludzie
dzwonili do radia i pytali, gdzie to można kupić ;)
Na drugim CD w omawianym albumie -
reedycja wydanego wcześniej na taśmie "Midnight Sun", ale już jako "Fryvolic Art".
Drugi i ostatni opublikowany pod szyldem "The Fluttering" album, co z resztą
i tak poszło w niepamięć, bo "Midnight Sun" funkcjonuje też w wersji
Fryvolic Art. To chyba najbardziej przebojowy i dopracowany
materiał z tego okresu z wielkim hiciorem "Midnight Sun" ;) Dobre nowinki to także
"Down To The Valley" i "Walk To Distract". Ciekawostką jest utwór
zainspirowany niesamowitym miastem, jakim jest niewątpliwie Mediolan:
"Rainy IL DUOMO" - Gary Moore śliniłby się zazdrośnie ze swoim "Parisienne
Walkways" ;) Ech, żart w stylu Karola Hamburgera. Ciekawostką jest również cover kanonu z Europejskich
Spotkań Młodzieży organizowanych przez Taize - "Laudate Dominum". Warto
też wspomnieć, że "Midnight Sun" to ostatnie wydawnictwo zapisane na kasecie
magnetofonowej.
...No więc (a mówiła Pani W. od polskiego, żeby tak nie zaczynać
zdania) postanowiłem zostać poważnym artystą i kolejną składankę
wydałem pod nazwą "The Fluttering", bo "Modern Talking" było już zajęte
;) Składanka wzorem wydawnictw poprzednich zwierała odgrzewane -
(eee, kotlety już były) ...parówy i naprawdę dobre utwory premierowe. Mowa tu
o "Incurable Speed", "Triangulum" i "Anchor" zwane też czasem "An
Anchor Into You". Myślę, że w tym momencie można już mówić o brzmieniu
Fryvolic Art (chociaż wciąż jeszcze The Fluttering). Pozazdrościłem
"Dire Straits" okładki do "Brothers In Arms" - a jak wiadomo
efekciarska okładka to połowa sukcesu, więc wziąłem na warsztat zdjęcie jakiegoś wiosła. Ta-daaa!
Kolejny "gitarowy" album. Są tu już znane rzeczy (odgrzewane
kotlety), ale warto zwrócić uwagę na "Highlandera", w którym próbowałem
oddać ducha polskich gór (stąd nieco folkowe brzmienie). Jako że lubię
klimaty średniowiecznych biesiad - w tym właśnie klimacie "Charms Of
Her" - myślę, że całkiem ładne cacko. Tym bardziej, że zsamplowana przeze mnie gitara klasyczna została tutaj użyta niemalże niczym harfa ;) "Molecules" to niezły trip-hopowy
potworek. Wpływy Bjork się kłaniają. Ciekawostką albumu jest cover
"Nothing Else Matters" zespołu Metallica, w stylu
unpluggedowo-bębenkowym ;) Do tego albumu włącznie tworzyłem pod
pseudonimem "eb dRinKeR" (kojarzącym się z polską kapelą "Acid
Drinkers"). Ksywa równie wieloznaczna, co tajemnicza (moje inicjały i
dodatkowo marka popularnego wówczas dość zjadliwego piwa). Coś wydawało mi się, że nie
brzmi zbyt poważnie (Tangerine Dream, Dead Can Dance - to są nazwy!), rzekłbym nawet - zbyt frywolnie (sic!). Na albumie znajduje się kilka tzw. "piosenek". Ich realizacja jest jednak tak tragiczna, że wolę o ich istnieniu zapomnieć.
Album "Headmaker" powstał z utworów premierowych z poprzedniego
składaka + kilku nowych. Coraz śmielej zacząłem używać gitary
elektrycznej (Defil zakupiony za śmieszne pieniądze w głogowskim
komisie). Jest tu jeden z moich "ulubieńców": "Imposing State".
Ciekawostką jest motyw otwierający w tym utworze. Przez lata
zastanawiałem się, do czego podobna jest ta linia melodyczna, bo
siedziała mi mocno w głowie. Dziś słyszę lekkie podobieństwo tego motywu
do podobnego wstępu w piosence Richarda Marxa "Hazard". Jeśli coś
zapożyczyłem, to nieświadomie ;) Poza tym powiem nieskromnie, że mój
motyw jest ładniejszy ;) Myślę również, że tekst do tej piosenki też
daje radę (a zwłaszcza myśl przewodnia "The longer I live, I think the
less I understand"). Czeski film! :) Całkiem udanym kawałkiem jest również
instrumentalny "Copernicus". "Green" też ujdzie. Ciekawe jest
również trip-hopowe "Tame Me". Prawie bym zapomniał o tytułowym
"Headmakerze". Śmiem twierdzić, że to jeden z lepszych moich kawałków,
ocierający się o rock progresywny ;)
Pierwszy składak w mojej karierze. Zawiera kilka utworów
premierowych, w tym naprawdę niezłe "Difference" (utwór ten funkcjonuje w dwóch wersjach: wokalnej i instrumentalnej - pogubiłem się, która była pierwotna, haha). Dogrywanie gitary akustycznej przez mikrofon
było dosyć karkołomne. Że nie wspomnę o edycji i rozmieszczeniu sampli
gitarowych w trackerze - często sporym problemem była synchronizacja
gitar z beatem. No cóż - jedne utwory wyszły pod tym względem lepiej,
inne gorzej. Podsumowując - całkiem ciekawy składak "klimatyczny".
Nośnik - wciąż kaseta ;)
Nieco zapomniany przeze mnie materiał "Black Against The Black" powstał
na przełomie lat 1997 i 1998. Dziwny to album - metal miesza się z
techno i chilloutem. Realizacja pozostawia wieeele do życzenia. Sporo
zapożyczonych sampli (zwłaszcza ze świata black-metalu). Powstało coś pośredniego między 'Incognito' a 'Stories From The Underground'. Moim zdaniem raczej słaby albumik, który był jedynie zapisem poszukiwań nowych brzmień. Chyba jedynie "Jump Like This" jest godzien uwagi.
"Unreal" to album wyjątkowy z wielu powodów. Po raz pierwszy użyłem
prawdziwych gitar i własnych wokaliz. Po raz pierwszy również napisałem
angielskie teksty. Bardzo lubię "Unreal" z
tego materiału. To jeden z niewielu moich utworów, którego każdy dźwięk
pamiętam doskonale. Epicki "King Of The Hill" i słodkawe "Erato" też są
całkiem niezłe. Można śmiało powiedzieć, że "Unreal" jest kontynuacją "Stories from the Underground". Niestety nagrania wokaliz są na tyle fatalne, że wolę prezentować wybrane utwory w wersjach instrumentalnych ;) Ciekawostką jest fakt, że nie posiadałem żadnego efektu sprzętowego do gitary elektrycznej, więc wszelakie zmiany brzmienia dodawane były po nagraniu gitary za pomocą programów do obróbki wave-ów.
Kolejny dość nietypowy album. Również całkiem spójny stylistycznie - tym razem metalowo-rockowy z elementami gotyku. "Come To Me" to jeden z ciekawszych moich kawałków. Kompletne odejście od techniawek w stronę mroczniejszych klimatów. Utwór "Between" jest chyba tego najlepszym dowodem. "The Styx River" lekko odstaje, zmierzając w stronę chilloutu z lekko symfonicznym zacięciem. Również "Rose Of Galehorn 2" kontrastuje na tym materiale (ballada w stylu "średniowiecznym"). "Overground" to niemalże country z solówką gitarową kojarzącą mi się z dokonaniami polskiego zespołu Maanam :) "Nice Suicide" ociera się o grunge, aczkolwiek doprawiony jest całkiem strawną elektroniką. Co ciekawe: zawiera muzyczny cytacik ("Wild Thing").
"Incognito" jest najbardziej nietypowym materiałem w mojej
dyskografii i jednocześnie chyba najbardziej spójnym stylistycznie
albumem. Jest to zlepek disco i techno z elementami ambientu i szczyptą
metalu. Dziś odnoszę wrażenie, że jest "przeładowany" ilością sampli i
przez to cholernie głośny. Z określeniem gatunku muzycznego tych utworów najlepiej poradził sobie mój kumpel z ogólniaka ("niezła kaszana"). Realizacja pozostawia wiele do życzenia -
być może o samplach wiedziałem już sporo, ale brzmienie wciąż lekko chaotyczne ;) Mimo wszystko mam wrażenie, że takich kawałków jak "Reincarnation" czy "Progress Strike" nie muszę się wstydzić. Przyzwoita techniawa.
W wyniku rewolucji przemysłowej jedynym słusznym komputerem biurkowym i
domowym powoli stawał się komp klasy IBM PC (jak to się wtedy go
nazywało). Pomijając fakt, która to była generacja - wciąż w temacie
multimediów z Amigą przegrywał. Grafika VGA była kanciata i brzydka,
gry na Amidze wyglądały o niebo ładniej. Nieco lepiej zaczęło być u
PC-tów z dźwiękiem dzięki firmie Creative Labs, której kolejne modele
kart dźwiękowych wyznaczały nowe standardy. Moim pierwszym zakupem był
Sound Blaster 16. Moc obliczeniowa PC-ta poddawana była ciężkim próbom,
gdy chciało się tworzyć kilkunastościeżkowe utworki, ale koło 10
kanałów to był luzik. Album "Horizons" określiłbym jako schizowaty.
Eksperymentowałem nieco z modulacją dźwięków i to tutaj dobrze słychać.
Pojawiły się również bardziej fikuśne niż zwykle sekwencje perkusyjne
("Horizons"). Album nie dość, że schizowaty, to jeszcze jednocześnie
mocno urozmaicony gatunkowo. "The Brain Crusher" to pierwszy mój
kawałek metalowy. Tragicznie zrealizowany, ale nie można mu odmówić
"garażowego" brzmienia ;) Oczywiście w tym okresie wszelakie gitary w
utworach to syntetyki samplowe - do użycia żywych gitar, takich ze
strunami było jeszcze daleko ;) Utwory wciąż były nagrywane na kasetach
magnetofonowych, jednakże zachowały się w formacie Impulse Trackera.
Dzięki temu możliwe było poprawienie dźwięku i nagranie składanki "eb dRinKeR - Gr8est sHits" (2011).
Kolejny materiał stworzony na Amidze 600. W sumie był to "podwójny album", nagrany na kasecie 90-minutowej. Podobnie jak w przypadku "Space Caravan" również ten materiał został pomyślnie odzyskany z taśmy magnetofonowej. Magnetofon do zadań specjalnych (Pioneer CT-W503R) sprawdził się doskonale i jakość nagrań jest zaskakująco dobra. Same utwory są już nieco bardziej przemyślane. Generalnie słychać, że byłem pod dużym wpływem Jean-Michel'a Jarre'a, wypocin Dietera Bohlena, fajnych kawałków Koto itp. Oczywiście powszechnego Internetu jeszcze nie było, więc sample zdobywało się kupując czasopisma komputerowe z dołączonymi płytami CD. Na nich często można było znależć muzykę tzw. "Demo sceny" (czyli utwory najzdolniejszych komputerowych muzyków). Najlepsze moje kawałki z "Lost in Time", to m.in. "Streets of Nowhere", "Midnight Calling", "Tomahawk", "The Clock's Song" (troszeczkę, być może nieświadomie, "zerżnięte" z "Unchained Melody"), "I'm Not Jarre" (faktycznie, trudno się nie zgodzić), "Prophexon" i "Xenodron". Ciekawostką, o której zupełnie zapomniałem jest fragment "Smooth Criminal" Michael'a Jackson'a wpleciony w utwór "Xenodron". Generalnie nie ma za bardzo czym się tutaj chwalić, a utwory stanowią wartość archiwalną chyba jedynie dla mnie ;)
Ach - kiedy to było! Półmetek nauki w ogólniaku. Zamiast się uczyć
po nocach, pisać wypracowania itp., ja wolałem muzykować na mojej
Amidze 600. Podłączało się takową Amigę do zwykłego telewizora, dzięki
czemu ślepło się elegancko ;) Audio podłączałem do wieży kultowej
marki Diora. Umożliwiało to nagrywanie dźwięku na taśmie magnetofonowej
w czasie rzeczywistym ;) I faktycznie - pierwsze moje "albumy" nagrane
zostały na kasetach. "Space Caravan" był pierwszym utworem skomponowanym
na Amidze i stąd tytuł całego materiału. Komputerek pozwalał na
tworzenie 4-kanałowej muzyki. Sztuką więc było tak zagospodarować te
kanały, by sprawić wrażenie, że gra wiele instrumentów jednocześnie
(tzn. cztery, hehe). Bywało, że w jednym kanale jednocześnie
programowało się perkusję i jakiś instrument w momentach, gdy perka
miała przerwę. No ale co by tu nie gadać - stereo było i polifonia :)
Generalnie poziom utworów słabiutki, wybijają się "The Chasm", "Space
Caravan" i "Wolfmoon". Melodyjki to raczej niż muzyka, ale
tworząc je czułem się jak Vangelis ;) Alternatywna nazwa tego "wydawnictwa" to "Wolfmoon & Skystar".